Dymarki na łamach prasy w 2006 roku
Gazeta OSTROWIECKA Nr 34(2679), 21 sierpnia 2006 r.
Dymarki Świętokrzyskie – 40 lat tradycji
W ubiegły weekend odbyły się już po raz czterdziesty – Dymarki Świętokrzyskie.
Nowa Słupia na dwa dni zamieniła się w centrum z epoki żelaza. Pomimo kapryśnej pogody w jubileuszu uczestniczyło kilka tysięcy osób. Ze względu na 40. rocznicę Dymarek Swiętokrzyskich organizatorzy wręczyli pamiątkowe statuetki oraz podziękowania dla wszystkich, którzy przez lata wspierali tę największą w województwie świętokrzyskim imprezę. Najważniejsza częsć jubileuszu odbyła się na piecowisku.
Historia Dymarek
Niemal pół wieku temu właśnie w tym miejscu rozpoczęły się badania nad starożytnym hutnictwem na ziemi świętokrzyskiej pod przewodnictwem, prof. Kazimierza Bielenina i Mariana Radwana. W dn. 16 i 17 września w 1966 r. odbyły się po raz pierwszy Dymarki Swiętokrzyskie. Pomysłodawcą Dymarek było grupa działaczy Zarządu Okręgu Polskiego Towarzystwa Turystyczno – Krajobrazowego w Kielcach.
Od tamtego momentu obchody organizowane są rok rocznie. W latach 70.
do rozwoju Dymarek przyczyniło się również Towarzystwo Przyjaciół Górnictwa, Hutnictwa i Przemysłu Staropolskiego w Kielcach. Od 1998 r. jego rolę przejęła gmina Nowa Słupia, zaś w 2003’r. Dymarki Świętokrzyskie otrzymały od Polskiej Organizacji Turystycznej certyfikat w kategorii Turystyczny Produkt 2003.
Magia piecowiska
Na jubileuszu nie mogło zabraknąć prekursora Dymarek.prof. Kazimierza Bielenina. Inicjator przedstawił prelekcję dotyczącą wytopu żelaza w pierwszych wiekach naszej ery. Prace badawcze profesora kontynuuje dr Szymon Orzechowski, archeolog, pracownik Wydziału Historii Akademii Świętokrzyskiej w Kielcach, zajmujący się metalurgią żelaza w Górach Świętokrzyskich, ale również na ziemiach polskich na terenie prowincji rzymskich, zwłaszcza w Galii.
–Od kilku lat ciężar gatunkowy prac archeologicznych.został przeniesiony ze stanowisk produkcyjnych, związanych z hutnictwem na stanowiska osadnicze – mówi dr Szymon Orzechowski. W tej chwili badamy rzeczy związane z osadnictwem, same osady, cmentarzyska. Profesor zajmował się głównie badaniami warsztatów hutniczych. Przebadał ich dostatecznie dużo, więc kolejny etap jest już związany ze sprawami ludzi, którzy się tym zajmowali.
–Idea była taka, żeby odejść od tej formuły prezentacji tylko r wyłącznie w dobie eksperymentalnej na rzecz festynu archeologicznego,pokazującego różne· rzemiosła -mówi archeolog. Po to, aby pokazać ludziom jak wyglądało życie, chata, przygotowywanie pokarmu, metalurgia kolorowa, produkcja różnego rodzaju ozdób i jak robiono ceramikę. Zaprosiliśmy do udziału różnych archeologów, praktycznie z całej Polski, z Lublina, Rzeszowa, Krakowa i Warszawy i to właśnie oni pokazują wszystkie te rzeczy.
Na piecowisku każdy mógł się zapoznać z klimatem okresu pierwszych wieków. Służyła temu wspaniale wykonana sceneria oraz eksponaty, które są dokładnymi replikami ówczesnych czasów, począwszy od broni, poprzez ubiór kończąc na chatach i ich wyposażeniu.
Walki Rzymian
Bardzo dużym zainteresowaniem wśród gości Dymarek cieszyły się pokazy walk Rzymian z Barbarzyńcami. W pierwszym dniu jubileuszu zwyciężyli Rzymianie, ale już na drugi dzień role się odwróciły. Po raz pierwszy na piecowisku można było obejrzeć jeden z obyczajów barbarzyńskich, jakim jest palenie zwłok poległego w walce wojownika.
Ponadto nie lada gratką okazała sję dla niektórych niewiast przejażdżka na żółwiu utworzonym z tarcz -legionistów rzymskich.
Pokaz rzemiosł
Nowością był także pokaz rzemiosł, które były wykorzystywane w świętokrzyskiej wsi na przełomie XIX i XX w. Uczestnicy Dymarek mogli obejrzeć pranie na tarze, prasowanie żelazkiem z duszą, wyplatanie koszy z wikliny, młócenie zboża cepami, klepanie kosy 'oraz cięcie drzewa. Co roku na Dymarki przyjeżdżają twórcy ludowi,którzy sprzedają przez siebie wykonane wyroby z wikliny, drewniane rzeźby, gliniane naczynia, plecionki, woskowe świeczki i kompozycje kwiatowe. Organizatorzy w zaaranżowanej zagrodzie XIX -wiecznej nie zapomnieli także o żołądkach gości, którzy degustowali „prazoki” i zalewajkę ugotowaną w żeliwnym kociołku.
Dużą popularnością cieszyła się pajda ze 'smalcem, która zaspokajała nawet największy głód.
O tym, że organizatorzy Dymarek Świętokrzyskich dbają o miłośników dobrej muzyki wie każdy, kto choć raz tu był. I tak na małej scenie zaprezentowały się zespoły, które grają muzykę celtycką Już od kilku lat stałym gościem jest Kwartet Jorgi. Po raz drugi wystąpił Beltaine, grupa której niezwykłość brzmienia zapewniają celtyckie instrumenty: bouzuki, mandolina, skrzypce, whistle, bodhran, dudy goita plus ,rzadko spotykane instrumenty perkusyjne cajon, darabuka i djembe. Zaś duża scena gośc:I.a zaprzyjaźnione już z Dymarhmi Niwy i Bielinianki ”
W sobotnie popołudnie zagrala grupa The Postman, Zespół, który wykonał największe hity czwórki z Liverpoolu, czyli grupy The Beatles, Folk świata: rosyjskie przeboje. węgierski czardasz. k!imairlandzkie i szkockie. polili folk góralski, a nawet country to muzyka, którą wykonał Redlin.
Nie zabrakło również twórcy Międzynarodowego Festiwalu Piosenki i Kultury Romów w Ciechocinku Don Vasyla, a także Turnioków, którzy zagrali góralską muzykę na ostrą nutę. Ponadto humorem uczestników Dymarek bawił kabaret Widelec.
Na koniec wystąpiła gwiazda sceny muzycznej Dymarek – zespół De Mono.
J.Boleń
Gazeta Wyborcza (Kielce)Wydarzenia
Poniedziałek-wtorek 14-15 sierpnia 2006
Bilety zdrożały, ale widzowie dopisali.
Jubileuszowa, 40. edycja Dymarek Świętokrzyskich w Nowej Słupi przyciągnęła tłumy,choć pewnie zwiedzających byłoby więcej, gdyby nie zła pogoda i drogie bilety.
Na Dymarkach można się było dobrze bawić w sobotę i niedzielę. Miały ciekawy i urozmaicony program.
– Dymarki mają przybliżyć nam, współczesnym, ważny rozdział życia naszych przodków. Organizatorom to się udaje – mówi prof. Kazimierz Bielenin, twórca pomysłu Dymarek Świętokrzyskich oraz honorowy obywatel Nowej Słupi, którego spotkaliśmy w sobotę na imprezie.
Od kilku lat widzowie mogą oglądać cały proces wytopu żelaza sprzed 2 tysięcy lat, a nie tylko rozbijanie pieca. – Za każdym razem staramy się, żeby było trochę inaczej. W tym roku postanowiliśmy pokazać więcej walk Rzymian z barbarzyńcami. Zależy nam ma tym, żeby zainteresować jak najwięcej ludzi przyjeżdżających do nas – mówi Zdzisław Dudzic, wójt gminy Nowa Słupia.
Tradycyjne rozbijanie przygotowanego na miejscu pieca dymarskiego cieszyło się dużym zainteresowaniem. Dymiący i pachnący węglem drzewnym gliniany piec otaczali ciekawi rezultatu turyści. Z uzyskanego żelaza od razu wykuwano prymitywne przedmioty.
Na dużej scenie Pod Lasem naprzemian odbywały się występy zespołów folklorystycznych, grających rock’n’rolla,muzykę cygańską. Największym powodzeniem cieszyły sięwystępy zespołów The Postman (grających piosenki Beatlesów i Czerwonych Gitar) oraz Don Vasyl i Cygańskie Gwiazdy.
– Koncert bardzo mi się podobał, The Postman brzmieli prawie jak oryginalni Beatlesi. Byłam na Dymarkach kilka razy,tegoroczna edycja byla ciekawa – mówi Agnieszka Karwat, kielczanka.
Niestety, w tym roku bilety podrożały aż o 20 procent. Kosztowały 12 zł normalny i 8 zł ulgowy (rok temu 10 i 6 zł).- Dla mojej pięcioosobowej rodziny to prawie pięćdziesiąt złotych.Dla wielu to zbyt duży wydatek. Przecież wchodząc, i tak trzeba wydać pieniądze na picie i jedzenie – mówi pan Adam ze Starachowic.
W tym roku organizatorzy pokazali więcej walk Rzymian z barbarzyńcami. W sobotę na Dymarkach udało się wytopić sporo żelaza.
Organizatorzy nie przewidują biletów rodzinnych. Zainteresowanie wzbudzała nie tyłko impreza na terenie Dymarek. Wiele osób z zainteresowaniem oglądalo ciężarówkę Star 266, która w 1989 roku brała udział w Rajdzie Paryż – Dakar. Na Rynku w Nowej Słupi pokazało ją Muzeum Przyrody i Techniki „Ekomuzeum”w Starachowicach.
Choć wybory samorządowe zbliżają się, podczas imprezy nie znaleźliśmy żadnych śładów kampanii, co zdarzało się w poprzednich latach.
SłAWOMIR KOŁATKA
ECHO DNIA Super Relaks 4 sierpnia 2006 Nr 181 (606)
Za tydzień w Nowej Słupi, w sercu Gór Świętokrzyskich można odbyć podróż w czasie i cofnąć się o dwa tysiące Iat.
Dymarki zapłoną tak jakprzed tysiącami lat.
Odbywają się nieprzerwanie od 40 lat. Co roku zaskakują i pokazują zupełnie nowe oblicze. W przypadku niektórych ludzi, przeszłość sprzed tysięcy lat zadecydowała o obecnym ich życiu.
Dymarki Świętokrzyskie.
Jak wyglądały od swoich początków.
Dymarki Świętokrzyskie po raz czterdziesty!
Dymarki Świętokrzyskie to impreza, która jest organizowana od 1967 roku w Nowej Słupi, u stóp Łysej Góry. W tym roku odbędą się po raz 40.
U jej początków legły badania naukowe zapoczątkowane w 1955 roku przez profesora Mieczysława Radwana. Główną częścią imprezy jest pokaz wytopu żelaza metodą sprzed dwóch tysięcy lat. Ale od 2000 roku ważne miejsce zajmuje prezentacja starożytnych rzemiosł.
Festynowi archeologicznemu towarzyszy pokaz i sprzedaż rękodzieła ludowego oraz liczne występy artystyczne.
Płonące zbocza
Rok pierwszy, dziesiąty, a może dwudziesty naszej ery. Gdzieś w Azji. Mniejszej dorasta i naucza Chrystus. Od strony dzisiejszego Ostrowca Świętokrzyskiego w kierunku gór podąża grupa znużonych wędrowców. Jest głęboka noc i ciemność. Chmury zakrywają niebo. Nie widać gwiazd, a ziemi nie oświetla nawet słabe światło księżyca. Nagle zatrzymują się
zdumieni i przerażeni. W oddali na zboczach, gór widzą setki, może tysiące migocących ogni, to słabnących, to znów świecących intensywniej. Wędrowcy zaprzestają dalszej wędrówki. Czekają. Przychodzi świt. Ognie bledną a na ich miejsce pojawiają się rozległe smugi dymów. Pokrywające zbocza razem z poranną mgłą. Ciekawość przezwycięża strach. Ruszają dalej na spotkanie nieznanego. Znajdują gromady ludzi, kręcących się wśród ognia i dymu, zajętych bez reszty swoją pracą – w ten oto sposób dawne czasy w Nowej Słupi opisuje Mirosław Gajewski, doktor nauk technicznych, metalurg, pracownik Politechniki Świętokrzyskiej w Kielcach, a przede wszystkim mieszkaniec Nowej Słupi. To właśnie w tym małym miasteczku, płożonym u stóp Świętego Krzyża w sercu Gór Świętokrzyskich już od 40 lat odbywa się wielki festyn archeologiczny pod nazwą Dymarki
Świętokrzyskie.
Lokalizacja imprezy nie jest przypadkowa, w tych okolicach bowiem odkryto duże skupiska żużlu, czyli materiału, który powstawał jako produkt uboczny podczas wytopu żelaza. Jego badaniem zajmował się już w latach 20. ubiegłego stulecia Jan Samsonowicz, wybitny polski geolog pochodzący z Ostrowca Świętokrzyskiego, wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego, autor publikacji ,,Zarys Geologii Polskiej”, członek Polskiej Akademii Nauk. Jednak systematycz¬ne badania rozpoczęto dopiero w 1955 roku. Początkowo prowadził je profesor Mieczysław Radawan, zaś później zajął się nimi profesor Kazimierz Bielenin, który po dziś dzień nadzoruje proces wytopu i fachowym komentarzem opatruje pokaz.
Z wielkim rozmachem
Pomysłodawcami pierwszych dymarek, które odbyły się w dniach 16-17 września 1967 roku, byli w dużej mierze działacze Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego w Kielcach. Trzy lata później ich organizacją zajęło się Towarzystwo Przyjaciół Gómictwa, Hutnictwa i Przemysłu Staropolskiego w Kielcach. – Właściwie od samego początku impreza była organizowana z 0gromnym rozmachem – wspomina Tatiana Banaś, która jako sekretarz zarządu Towarzystwa, pracowała przy dymarkach od 1975 roku. – To było coś nowego. Zostały postawione drewniane palisady wokół terenu Piecowiska, wzdłuż ulicy Świętokrzyskiej zbudowano drewniane stoiska handlowe, kryte słomą, gdzie swoje wyroby sprzedawali twórcy ludowi.
Podczas Dymarek na widowni zasiadali generałowie ówczesnego Wojska Polskiego, a także towarzysze z komitetu wojewódzkiego partii. Zresztą władza komunistyczna przychylnym okiem patrzyła na tę imprezę.
Tu wystawiały się największe zakłady produkcyjne. Można było obejrzeć wyroby SHL Kielce, starachowickiego Stara, czy Huty Ostrowiec. W organizację zaangażowane były Naczelna Organizacja Techniczna czy Izba Rzemieślnicza. Na czas trwania Dymarek sprowadzano do Nowej Słupi duże ilości żywności, co krytykowała lokalna prasa. 2 października 1971 roku napisało: „nie jest rozwiązaniem rzucenie na cztery dni kilkudziesięciu ton wędlin, ryb i innych’ artykułów spożywczych, gdyż są one kilogramami wykupywane przez pojedyncze osoby„.
Co to jest dymarka i jak wytapiano przed wiekami żelazo Dymarka, czyli piec dymarski typu kotlinowego – dawny piec hutniczy, w którym przez redukcję tlenkowych rud żelaza, przy udziale węgla drzewnego, otrzymywano żelazo w postaci gąbczastej, zawierającej żużel.
Piec taki składał się z kotlinki, czyli jamy wykonanej w ziemi, której głębokość nie przekraczała pół metra. W niej był magazynowany żużel.
Nad kotlinką znajdował się szyb wysokości co najmniej 120 centymetrów, do którego ładowano na przemian rudę i węgiel drzewny. Bezpośrednio nad ziemią znajdowały się otwory dmuchowe, za pomocą których do dymarki wtłaczano powietrze. W takim piecu dymarskim uzyskiwano temperatury rzędu 1300 stopni Celsjusza.
Dymarkowy „wolny rynek”
Inaczej na to doposażenie sklepów patrzyli ci wszyscy, którzy przyjeżdżali na Dymarki, zwłaszcza w drugiej połowie lat 70.,
gdy coraz powszechniej wprowadzano kartki na żywność.
– Dużo osób wtedy przyjeżdżało nie po to, by zobaczyć jak przed tysiącami lat wytapiano żelazo, ale żeby kupić konserwy, wędliny, czyli to, czego na co dzień brakowało – wspomina Henryk Trepka, mieszkaniec Nowej Słupi, regionalista.
Dymarkowy „wolny rynek” pamięta też Tatiana Banaś.- Sama również korzystałam z oferty kiosków, do których sprowadzano zaopatrzenie ze sklepów Gminnej Spółdzielni z okolicznych miejscowości- przyznaje.
Jak wielkie znaczenie miały Dymarki pokazuje także fakt,że w okresie stanu wojennego, gdy władze zakazywały organizacji wszelkich imprez masowych, Dymarki nieprzerwanie i regularnie odbywały się co roku. Choć Dymarki były organizowane w Nowej Słupi, miejscowość ta początkowo tylko w niewielkim stopniu angażowała się w jej przygotowanie.
– Właściciele wszystkich domów położonych wzdłuż ulicy Świętokrzyskiej, wokół której koncentrował się festyn, obowiązkowo musieli wysprzątać obejście, oplewić ogródki i obielić krawężniki – mówi Henryk Trepka.
Miss Dymarek
Mieszkańcy Nowej Słupi korzystali z organizacji Dymarek na ich terenie. Zarabiali na przykład na wypożyczaniu zwierząt do prezentacji. Jednak nieraz bywało, że padali ofiarą na przykład żartów dymarkowych gości.
– Podczas Dymarek w latach siedemdziesiątych jacyś studenci wyprowadzili gospodarzowi z obejścia krowę i napisali na niej „Miss Dymarek” – opowiada Henryk Trepka. – Wzbudziło to ogromną sensację. Ludzie z chęcią się z nią fotografowali, ale jak tylko o tej „atrakcji” dowiedzieli się organizatorzy, zwierzę wróciło do właściciela.
Dymarki miały okresy świetności, które z pewnością przypadają na lata 70., ale niestety też momenty załamania. Pod koniec lat 90. organizatorom coraz wyraźniej brakowało pomysłu na imprezę i pieniędzy.
Zła sytuacja ekonomiczna Towarzystwa doprowadziła w końcu do tego, że w 1998 roku współorganizacją Dymarek zajęła się gmina Nowa Słupia. Na początku 1999 roku Towarzystwo przestało istnieć, a jego miejsce zajęło nowo powstałe Świętokrzyskie Stowarzyszenie Dziedzictwa Przemysłowego w Kielcach. Od tego czasu zaczyna się renesans dymarek.
Ze Świętego Gaju do pieca.
Nadal najważniejszą częścią imprezy pozostaje pokaz wytopu żelaza w piecu dymarskim. A praca ta do najłatwiejszych nie należy. Wie coś o tym Daniel Czernek, członek Stowarzyszenia, który już od kilku lat pracuje przy piecu. – Na dzień przed imprezą zaczynają się przygotowania glinianych cegieł, węgla, rudy. Piec trzeba wybudować, a potem poczekać aż wyschnie. Wypalanie trwa całą noc i w tym czasie konieczne jest jego doglądanie – mówi Daniel Czernek.
Zapytany, jak jest przy piecu, odpowiada, że gorąco, ale on nie che; zmienić stanowiska pracy, zresztą przez dwa lata był kapłanem w Świętym Gaju i z radością wrócił na dawne stanowisko.
– Ogień zawsze był dla człowieka czymś pociągającym – tłumaczy zainteresowanie pracą przy dymarce Andrzej Przychodni, członek Stowarzyszenia.
– Zresztą jest to najbardziej widowiskowa część wytopu – dodaje Daniel Czernek. – Wtedy pojawia się najwięcej publiczności. Poza tym od dymarki swój początek wzięła cała impreza.Daniel Czernek w 1999 roku pojawi się na plakacie promującym Dymarki. Był wtedy przebrany za rzymskiego legionistę. – Zostałem postawiony przed faktem dokonanym i dowiedziałem się o tym, kiedy już wszystko było wydrukowane – opowiada. – Plakaty były w całym mieście.W niektórych miejscach moja podobizna wisiała obok Znanego wokalisty Andrzeja „Piaska” Piasecznego. Pewnego dnia’ szedłem ulicą Śniadeckich,a tu z naprzeciwka idzie „Piasek”. Spojrzał na plakat, na mnie, i mnie rozpoznał. Tak się poznaliśmy.
Niedościgniony wzór.
Okazuje się, że miłość do pracy przy dymarkach jest… dziedziczna.
Od lat nad procesem wytopu żelaza czuwa doktor Szymon 0rzechowski z Instytutu Historii Akademii Świętokrzyskiej w Kielcach, prezes zarządu Stowarzyszenia. Od trzech lat przy piecu dymarskim pracują też dwaj jego synowie -Adam i Mikołaj.
– Choć, badania nad procesem wytopu żelaza są prowadzone od ponad pięćdziesięciu lat, a od czterdziestu lat są organizowane dymarki, to nadal nie umiemy uzyskać żelaza w takiej formie jak nasi przodkowie – wyznaje Andrzej Przychodni. – Ale dzięki temu ciągle mamy impuls do prowadzenia kolejnych eksperymentów.
Siła złego na jednego.
Odkąd teren Piecowiska przeszedł we władanie Świętokrzyskiego Stowarzyszenia Dziedzictwa Przemysłowego zaszły duże zmiany. Pojawiły się między innymi pokazy starożytnych rzemiosł. W 2001 roku po raz pierwszy zapre¬zentowała się tu rzymska legacja. Inscenizacja strać zbrojnych dostarcza różnego rodzaju nieprzewidzianych sytuacji.
Mamy kolegę, który zresztą co roku pojawia się na Dymarkach, jako szewc, Marcin 0sojca – opowiada Andrzej Przychodni. – Kolega Marcin bardzo chciał brać udział w walce, ale jak nikt inny miał szczęście do nieszczęśliwych wypadków. Podcza.s pierwszego pojedynku między barbarzyńyami, a Rzymianami Marcin szybko poległ. Padł ofiarą kolegi barbarzyńcy, który tak się zamachnął drewnianym młotkiem na Rzymianina, że uderzył w czoło biegnącego za nim Marcina. Wtedy ucierpiał po
raz pierwszy. Kolejne nieszczęśliwe’ zdarzenie miało miejsce,kiedy Marcin Osojca przemienił się w Rzymianina. Napolicznik rzymskiego hełmu spowodował skruszenie się kawałka przedniego zęba.To był ostatni test, w jakim Marcin brał udział. Choć to człowiek rosły, stwierdził;że te niebezpieczeństwa, na które był narażony,za trzecim razem mogą się skończyć źle – puentuje opowieść Andrzej Przychodni.
Życie zaskakuje
Pokazy walk, które oglądają widzowie są wcześniej wyreżyserowane, ale życie czasami zaskakuje. Daniel Czernek wspomina pewny pojedynek, jaki stoczył garncarz z legionistami. A poszło o kobietę. – Rzymianie poszukiwali branki. Chcieli więc zabrać żonę garncarza – opowiada Daniel Czernek. – Trzech żołnierzy nie mogło mu dać rady. Dopiero czwarty użył podstępu i go wtedy go pokonali.
Zabawnych sytuacji dostarczają koledzy z drużyny, ale nieraz sporo zamieszania wprowadzają sami widzowie. Dowodzi tego historia noża wykutego z dymarkowego żelaza. – Nie do końca udało się nam pozyskać je metodą tradycyjną, ponieważ ostatecznie żelazo zostało wykruszone na zimno przez naukowców z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Kowale z huty w Nowej Hucie przekuli je na nóż i ten nóż był pokazywany przez doktor Elżbietę Nosek podczas Dymarek. Każdy mógł go wziąć do ręki i dokładnie obejrzeć. Pewnego razu, na zakończenie takiego pokazu, doktor Noskowa prosi o zwrot noża, a tu żadnej reakcji. Wszyscy spoglądają po sobie i nic. Dopiero po dwóch latach do doktor Nosek zgłosiła się pewna pani, która przyniosła nóż i przepraszała za syna, któremu ten nóż tak bardzo się spodobał, że zabrał go do domu. Potem wstyd było mu go oddać.
Pasja kształtuje życie.
Na Piecowisku w Nowej Słupi możemy spotkać także kowala Wojciecha Sławińskiego, który jest znakomitym przykładem tego, że pasja może kształtować życie. – Jako mały chłopiec chciał mieć samodzielnie wykonaną szablę – opowiada Andrzej Przychodni. – No i nauczył się w sposób perfekcyjny kowalstwa. Teraz dla szerokiej gamy odbiorców wykonuje rekonstrukcje mieczy, szabli, noży, kuszy’: dodaje.
Za tydzień w Nowej Słupi kolejne Dymarki Świętokrzyskie i możliwość zobaczenia jak przed tysiącami lat wytapiano w tej okolicy żelazo. Przy okazji szykuje się też wspaniała zabawa. Wytop żelaza i koncerty gwiazd – De Mono, Don Wasyla i innych w tym roku 40. Dymarki Świętokrzyskie odbędą się w dniach 12 – 13 sierpnia, czyli w sobotę i niedzielę za tydzień.
Na Piecowisku będziemy mogli zobaczyć proces wytopu żelaza w piecu dymarskim, któremu będzie towarzyszyła prezentacja dawnych rzemiosł. Po raz kolejny pojawi się legacja rzymska, która stoczy bitwę z barbarzyńcami. Jest więc niepowtarzalna szansa na podróż w przeszłość.
Będą też wspaniałe występy artystyczne. Na małej scenie ustawionej na Piecowisku wystąpią znane zespoły foklowe- Shamrock, Beltaine i Kwartet Jorgi.
Jak co roku na dużej scenie pod lasem pojawią się gwiazdy polskie estrady. W tym roku będą to Don Wasyl w sobotę i De Mono w niedzielę.
Tradycyjnie zaprezentują się też zespoły ludowe z województwa świętokrzyskiego. Nowością tegorocznej imprezy będzie pokaz starych rzemiosł w zagrodzie wiejskiej z przełomu XIX i XX wieku, w wykonaniu mieszkańców Cisownika z powiatu koneckiego.
Dorota KLUSEK